Geoblog.pl    tommer    Podróże    Pod Zawratowy Żleb    Ile się da...
Zwiń mapę
2009
22
lut

Ile się da...

 
Polska
Polska, Zawratowy Żleb
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 96 km
 
Przyjeżdżam w nocy na Rondo. Parkuję na "miejscu nr 1", cały parking pusty. Ciekawe, czy będę miał bilet za parkowanie po zejściu z gór. Idę do góry. Po paru minutach wyciągam rękawiczki i czapkę i zawijam szyję ile się da - mróz jak diabli, a miało być około 10 stopni na minusie. O wpół do szóstej jestem w Kuźnicach. Ubieram drugie spodnie, dociągam sznurówki i w górę. Losuję w głowie, którą drogą iść: czy przez Boczań, czy Doliną Jaworzynki. Pada na Dolinę Jaworzynki i to dobrze, chyba miałem dość chodzenia przez Boczań. Ciemno jeszcze i nie widać dobrze tablic TOPR, ale wyczytuję, że wczoraj był III stopień zagrożenia. To dobrze, przy IV chyba poszedłbym tylko na spacer. Jak zwykle świt zastaje mnie w okolicach Karczmiska i jak zwykle zachwyca mnie widok oświetlonego Giewontu. Mam wrażenie, że zjadłem pięć czekolad, wypiłem pięć redbulli i w ogóle roznosi mnie energia, pomimo, że mam za sobą dość mozolne podejście na przełęcz. Zastanawiające jak zawsze mi dodaje energii Słońce, kiedy wreszcie się pojawi. Chyba jestem solarfilem :)
W Murowańcu ordynuję standard: jajecznica na szynce, chleb i herbata z cytryną. Ludzie już wstali, jedzą i też zaraz idą w góry albo na narty.
Przed schronem papieros po śniadaniu. Słyszę fajnego instruktora: strasznie sztorcuje kursantów "Jaką linę wziąłeś?! Niebieską?! A kto ci kazał brać niebieską? Macie codziennie zmieniać liny!" i tak dalej. Taki typ, co trzyma krótko kursantów. Spoko. No dobra maszeruję sobie i zaraz skręcam w lewo do Czarnego Stawu. Plan superoptymistyczny to zdobycie Skrajnego Granata, chociaż sam w to nie wierzę. Nie mam raków, ani czekana, ani przede wszystkim partnera do asekuracji. Stąd tytuł wpisu - pójdę ile się da. Przed moreną Czarnego Stawu słyszę jak mój ulubiony instruktor pyta kursantów o nazwę Małego Kościelca, pokazuje kociołek, tłumaczy, że tam zginął Mieczysław Karłowicz i głośno mówi "Bo w zimie nie chodzi się samemu!". Rozumiem, że to też do mnie :). Jestem jakieś sto metrów przed nimi, odwracam głowę i maszeruję dalej. Nie jestem samotnikiem, chętnie chodzę z kimś albo w grupie, ale mając do wyboru iść samemu albo nie iść - idę sam. Znajomi w moim wieku już nie łażą po górach, a młodzi są za szybcy dla mnie :). Przechodzę zamarznięty Czarny Staw. Na razie fajnie się idzie, bo szlak zimowy jest przetarty, trzeba tylko uważać, żeby nie stanąć obok, bo się wpada po udo. Doganiam grupę dwóch kursantów, kursantki, która się ładnie do mnie uśmiechnęła :) oraz instruktora. Robią odkrywkę w śniegu, będą się uczyć jak badać zagrożenie lawinowe. Słucham uważnie, bo i mnie się ta informacja przyda. Z tego co słyszę i co przede wszystkim widzę, to jest "tak se, może wyjechać." Zostawiłem ich przy odkrywce i jestem pierwszy na szlaku. Za parę metrów muszę zacząć torować sobie drogę w dziewiczym śniegu, bo przetarty szlak idzie tylko w stronę Zawratu. Zaczyna się torowanie. Jestem w śniegu powyżej pasa. Noga w górę i do przodu. Druga noga w górę i do przodu. Mając przed sobą kilkaset metrów do Pańszczyckiej Przełęczy i turniczek pod Skrajnym Granatem jestem przekonany, że pewnie tam nie dojdę, bo jest dramat w głębokim śniegu, a ja nie mam ani zaprawy, ani kondycji. Wydaje mi się, że ktoś woła. Taa, na pewno ktoś woła. Odwracam głowę - to instruktor od "grupy odkrywkowej" krzyczy do mnie:
- Gdzie idziesz?!
- Na Skrajny.
- Gdzie?
- Na Skrajny!
- Ja bym nie szedł, bo może wyjechać! Słyszysz?!
- Tak, dzięki!
- Ja bym nie szedł!
- Tak, dzięki, nie idę!
W górach tak to jest - dobrze się słuchać bardziej doświadczonych. A tak naprawdę to było kilka czynników:
- i tak nie doszedłbym tam gdzie chciałem,
- jak doszedłbym to miałbym mało sił na powrót,
- jak masz wątpliwości, a ktoś inny nie ma i zakłada gorszą sytuację, to trzeba przyjąć, że jest gorsza.
Wracam na przetarte i decyduję, że pójdę przetartym ile się da :) No i tak dochodzę sobie pod Zawratowy Żleb. W kociołek już nie schodzę, bo widzę, że do lodowej ścianki jest przetarte, a dalej nie. I tak dzisiaj nic nie zdobędę, oprócz tego, co już przeszedłem. W stromym kominku przed moreną strasznie wyjeżdżałem bez raków. Doganiała mnie druga grupa, ta z "ostrym" instruktorem. Uśmiechnąłem się słysząc jego uwagi "No dalej panienki!". Czekam na nich, będę schodził w dół. Witamy się. Instruktor ze znaną mi z wcześniejszych wypowiedzi uszczypliwością pyta:
- "A szanowny pan to dokąd się dzisiaj wybiera?"
- "Dla mnie to już koniec na dzisiaj."
- "Aaa, koniec. Bardzo rozsądna decyzja."
Wiem, myślę sobie w duchu, ale dziękuję za uznanie :) Myślę też sobie, nie ma co, nie odpuszczę i pytam taternika:
- "A pan szanowny to dokąd się dzisiaj wybiera?!"
Milisekundy zaskoczenia, ukradkowy uśmiech kursanta i odpowiedź instruktora:
- "Aaaa, my to pod tą lodową ściankę tylko."
- "Na ćwiczenia?"
- "Tak"
- "No to powodzenia i do miłego."
- "Na razie."
W kominku dziękuję instruktorowi od "grupy odkrywkowej" za radę, żebym nie szedł na Skrajny, mijamy się i żegnamy. Bardzo szanuję tych ludzi, którzy kochają góry i żyją z gór. Szanuję ich na tyle, że mimo własnego osądu biorę pod uwagę ich rady, nawet te wyrażane w formie pouczeń. Nie ma się co gniewać, jak ktoś tylko chce nas ustrzec przed wypadkiem. Zresztą uważam, że tej formy mentorskiej nauczyli ich właśnie ci, którzy nie rozumieją po co się ich ostrzega. Tak czy siak dzięki za rady panowie i "may you climb from peak to peak". W połowie Czarnego Stawu wychodzę z cienia. Na morence toruję sobie dziesięć metrów do wanty, kładę się na plecach i opalam. Zjadam pół zapasów, wysyłam mmsa do Żony i przyjaciela.
Bolą mnie nogi, stawy biodrowe, mam zamarznięte rękawiczki i mokre buty. Jestem szczęśliwy od ucha do ucha, spokojny i zrealizowany.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (48)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
Kasia Z.
Kasia Z. - 2009-03-01 19:46
Piękne zdjęcia...
 
Gorsza siostra
Gorsza siostra - 2009-03-02 22:24
Ty pisać umiesz :) Wciągnęło mnie jak kryminał! Zdjęcia obłędne, szczególnie te sprzed świtu - magiczne.
 
BPE
BPE - 2009-03-23 09:58
Nie trzeba jechać na koniec świata, zeby przeżyć coś wspaniałego i zobaczyć taaakie widoki!!! Z tatrzańskim pozdrowieniem - zakochana w naszych "górkach"
 
 
tommer
Tomek Meroń
zwiedził 21.5% świata (43 państwa)
Zasoby: 312 wpisów312 77 komentarzy77 2335 zdjęć2335 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
02.10.2015 - 05.10.2015
 
 
28.11.2014 - 05.12.2015
 
 
04.06.2014 - 07.06.2014