Pomału zbieramy się na północ.
Z dziennika:
0530 -> (odejście) z Karane.
1300 cumujemy LB (lewą burtą) w Palaiokhorze. Postój.
Wcześnie rano jedna z załogantek, bardzo dobrze obeznana w etykiecie, nie chcąc hałasować pompą w kingstonie, poszła robić siusiu z kokpitu. Biorąc pod uwagę nasze wieczorne harce, nie dziwię się wcale, że była tylko w stroju Ewy...
Z tego, co opowiadała, to kucnęła sobie grzecznie na pawężu rufowym no i siusia. Skończyła, podniosła się, ale coś ją tknęło. Obraca się, a tu półtora metra od niej stoi greccki rybak, skamieniały jak żona Lota, z sieciami w rękach i otwartymi ustami. Dziewczyna grzecznie powiedziała "Pardon!" i uciekła do jachtu.
Nie dziwię się zaskoczeniu faceta. Biorąc pod uwagę długość nóg załogantki pewnie miał najpiękniejszy poranek w życiu! :):)
A propos wczoraj: dowiedzieliśmy się, że rakiety strzelał rosyjski rybak. Pływa tam w okolicy kutrem i dość często strzela. Jest samotny na kutrze. No cóż, ja dziękuję, niech chociaż strzela białymi.
Z tego co pamiętam, morze było gładkie, prawie jak lustro, bo nie było wiatru. W większości płynęliśmy na silniku. W związku z powyższym tradycyjnie wykorzystałem te sprzyjające okoliczności i dałem nura do wody na otwartym morzu, bez widoczności lądu. To fajne uczucie tak swobodnie pływać. Swobodnie w cudzysłowie, bo oczywiście jacht tuż obok. Ale i tak fajne.
A potem jazda na cumie za rufą, a Rafał pełny gaz na silniku :)
W Palaiokhorze plaża i kolacja, potem do spania.