Jak już napisałem wczoraj wieczorem dość mocno wiało. Wykurzyło nas z zatoczki. No to poszliśmy w morze. A w morzu jeszcze bardziej się rozwiało :) Nie ma oczywiście porównania do sztormów bałtyckich, ale meltemi wiał równo 7 Beauforta. I trochę dłużej niż zazwyczaj. Po dość ciężkiej (jak na Grecję) i mokrej wachcie idę spać. Z Rafałem pływam od dawna, mogę spać spokojnie. Dziewczyny trochę wystraszone, potem mówiły, że się modliły. To pierwszy sztorm w ich życiu. Nie pospałem. Wydaje mi się, że dopiero zamknąłem oczy, a tu budzi mnie walenie do drzwi kabiny...z wiadomością "Rafał Cię woła!" - no to się zwlekam.
Rafał krzyczy przez deszcz i wiatr:
-"Ktoś strzelił czerwoną!"
-"Gdzie?"
-"Tam." i pokazuje namiar ręką
-"Jesteś pewien?"
-"Tak."
-"Dobra, to obserwuj to miejsce, ja spróbuję się dowołać kogoś na UKF-ce."
Z zapisu w dzienniku:
0405 Czerwona rakieta. NK 330 (w namiarze kompasowym 330 stopni). Pozycja własna (nasza) szerokość N34 37.5 długość E23 57.3.
Zrobiłem zapis i zastanawiam się, co robić. Nie minęła minuta, słyszę krzyk Rafała "Druga poszła!"
Odpowiadam mu "Ok, pal katarynę i płyń tam!".
Wołam na radiu "Hellas police, Hellas police, s/y Eva L calling...". Zgłasza się stacja brzegowa, chyba z Krety. Facet mówi po angielsku, ale kiepsko. Mówię mu o co chodzi. Pyta się mnie, czy mam komórkę. Podaję mu numer i kończy korespondencję mówiąc, żebym czekał na telefon. Jestem podniecony, pierwszy raz coś takiego robię. Włączam komórkę.
Po minucie kom dzwoni (numer mam do dzisiaj zapisany w dzienniku, ale nie podaję, bo mógł się zmienić, a nie chcę kogoś wprowadzić w błąd).
"Good morning, this is Athena Rescue Center."
"Good morning" odpowiadam przejęty.
Odbyłem z tym miłym facetem (jego angielski doskonały) kilka w sumie rozmów tej nocy. W pierwszej wypytał się, co widzieliśmy, gdzie, o której, czy jestem skipperem i zapytał, czy możemy tam płynąć. Odpowiedziałem, że płyniemy już w tym kierunku na silniku, tyle tylko, że bardzo wolno, bo pod wiatr i pod falę - w efekcie może 2 węzły. Poprosił o kontynuowanie tym kursem, a ja się zgodziłem. Powiedział, że w związku z moją małą prędkością wysyła samolot w rejon.
Kataryna pracuje głośno, Rafał pracuje ciężko, a meltemi wieje i nie bardzo zanosi się na spokój.
Dziewczyny w kabinach, bo tam są bezpieczne, ale nie sądzę, żeby spały spokojnie :)
Zmieniam Rafała, idzie spać wymordowany. Ubrany w podkoszulek, sweter i sztormiak siadam za kółko. Pomału wstaje świt.
Dzwoni Rescue Center i pyta, czy coś nowego zaszło. Odpowiadam, że nic nowego, dalej płyniemy na 330, ale nic nie widziałem i nic oprócz morza i własnego jachtu nie widzę. Prosi o dalszą kontynuację.
Po czterech godzinach kończy mi się paliwo. Silnik dużo pali na takich obrotach. Teraz ja dzwonię do Rescue Center. Pytam jak sytuacja. On mówi, że samolot w drodze. Na to ja, że przykro mi, ale nie mogę kontynuować akcji, bez narażania siebie i załogi. Zrobiłem może kilka mil. Nic na morzu nie widać. W sytuacji kiedy sami jesteśmy zmęczeni, w sztormie i bez paliwa - niewiele możemy zrobić pod wiatr. Odpowiada, że rozumie i dziękuje za dotychczasową pomoc. Pyta się o zamiary, na co odpowiadam, że chcę się doczołgać do Karane na Gavdhos i odpocząć. Żegnamy się.
Czołganie idzie szybciej i spokojniej. Miło mieć wiatr baksztagowy i płynąć równo z falą. W międzyczasie przylatuje samolot, zatacza nade mną dwa kółka, gdzieś na 500 metrach, macha skrzydłami i odlatuje. Płynę dalej, w bardzo stoickim nastroju i bez rozmyślań. Człowiek się zamienia w automat. Pomału wiatr się uspokaja.
Około 1000 dzwoni jeszcze raz Rescue Center z Aten i pyta, czy wszystko u mnie w porządku. Odpowiadam, że tak, że nie ma problemu. Informuje mnie, że samolot nie znalazł nikogo i niczego. Pyta z jakiego kraju jestem.
- "Poland."
- "Thank you Tom and good luck."
- "Thank you too and bye, bye."
Wpływamy do Karane. Zatoka jest spokojna, wiatr znacznie osłabł. Nauczeni dnia poprzedniego, że kotwica kiepsko tu trzyma, wymyśliliśmy, że Rafał rozpozna dno z pontonu, ew. jak będzie wszędzie źle, to wywiezie kotwicę na brzeg. Patrzę lekko zdziwiony jak ubiera kamizelkę ratunkową, chociaż wiem, że jest świetnym pływakiem. Patrzy mi w oczy i już wiem, że będąc tak zmęczonymi, jak jesteśmy, to ma absolutną rację. Wraca z rekonesansu zawiedziony i jeszcze bardziej zmęczony. Podejmuję decyzję zgodną z moimi dwoma marzeniami z tamtej chwili:
marzenie nr 1/ zacumować się do betonu,
marzenie nr 2/ jakimś cudem załatwić ropę do silnika na tym pustkowiu.
Płynę do betonowej kei i nie zważając na machania i krzyki autochtonów cumuję longside do niej. Po zejściu na ląd (o rany! ale tu buja!) dowiaduję się, że nie mogę tu stać, bo dzisiaj przypływa prom i to jest jego miejsce. W związku z tym robimy overhauling (przecumowanie) do główki kei. Greccy rybacy pytają mnie, czy to my strzelaliśmy czerwone. Wyjaśniam, że nie, że widzieliśmy i szukaliśmy tych, co strzelali.
Z tego dnia mamy tylko jeden lakoniczny zapis w dzienniku:
1130 PB (prawą burtą) Karane.
Przypływa prom. Tak naprawdę to mały promik. Muszę pogadać z kapitanem o ropie i anonsuję się na wizytę u marynarza obsługującego cumy. Mówi, żebym poczekał na jachcie, zawoła mnie. Mija może kwadrans, który mi się bardzo dłuży, bo oczy mi się same zamykają. W końcu przychodzi po mnie.
Wchodzę na prom i witam się po grecku ze starym. Odpowiada i przechodzi na angielski.
Jego kabina wygląda jak pokój w kawalerce, tyle, że ma ster i gaz.
-"O co chodzi?"
-"Potrzebuję ropy."
Kiwa głową w górę, co u Greków zazwyczaj oznacza "nie". Jest mi już wszystko obojętne. Milczymy parę sekund. W końcu pyta:
-"What country are you from?"
-"Ime Polonos."
-"Aaa, Polonos, you have such a city on the sea shore...Tynia..."
-"Tynia? Tynia?, aaa Gdynia!"
-"Yes, Htynia! I know a very nice girl there!"
Patrzę na gościa w osłupieniu. Nie wiem, czy sobie robi jaja ze mnie, czy co?
W końcu mówię do niego:
-"There are a lot of nice girls over there."
Wyjaśnia mi, że studiował w Gdyni nawigację i poznał tam bardzo, bardzo fajną Polkę :)
Wyjaśnia mi również, że jego prom jest na ciężką ropę (mazut) i nie nadaje się ona niestety do mojego silnika. Zrezygnowany przyjmuję poczęstunek w postaci 200ml Jasia. Pijemy sobie spokojnie i w ciszy. W końcu mówi do mnie, że ma dom na Gavdhos i tam ma generator na ropę. Mówię, że potrzebuję 60 litrów. On na to, że zobaczy co się da zrobić. Za godzinę przed jachtem marynarze stawiają trzy dwudziestolitrowe kanistry. Moje szczęście nie ma granic. Tankujemy ropę. Płacę taniej niż płaciłem na stacji benzynowej na Krecie. Zmuszam załogę do wytarcia kanistrów "Czyste dostaliśmy i czyste oddamy!" Wiem, że macie mi za złe, ale musieliśmy trzymać fason :)
Na końcu Grek-kapitan mówi mi "Gdybyś był Niemcem nie pomógłbym Ci." Dziękuję jeszcze raz i rozstajemy się.
Zbudziliśmy się wieczorem i postanowiliśmy, że damy szansę obu restauratorom. W Karane są na końcu kei dwie restauracje, w domach. Obie w odległości 6 metrów od siebie. Fajnie wyglądają właściciele z rodzinami, jak patrzą do której pójdzie załoga z jedynego jachtu... :):)
Daliśmy szanse obu, obie były w porządku. Wieczorem (a raczej późnym wieczorem) urządziliśmy sobie jeszcze degustację wina na jachcie, żeby się wyluzować. Były tańce i swawole...łącznie z tańcem go-go przy maszcie i na bomie :)