W BA autobusy gwiżdżą. Bardzo głośno! Z trudem podnosimy zwłoki rano. Jedziemy kretem na Alem z żółwiami. Leje się z nas, jest ósma rano i ukrop. W Buque podbijają nam po checkinie zarówno argentyńską jak i urugwajską pieczątkę - to mi się podoba.
Prom jest taki wypasiony, że Gabi nie zorientowała się, że już na nim jesteśmy. Myślała, że to restauracja. Trochę śpimy, w ogóle nie kołysze. W połowie rejsu budzi nas śpiewak przy pomocy Elvisa "You are always on my mind". Potem śpiewa lokalne hity, ale fajne. Dużo ludzi albo tańczy albo podryguje, za wyjątkiem dziewczynki jakieś 10 lat, która śpi pod kolumną. A gość ma nagłośnienie na cały prom i dźwiękowca! Naprawdę chłopak ma świetny głos, dobrze go wybrali.
W Colonia del Sacramento długa kicha metalowa służy za rękaw między promem i terminalem. Panuje w niej jeszcze większy ukrop. Na zewnątrz też.
Idziemy do Hotel Espagnol, U2x280 w dormie z bano privado.
Potem na miasto, w El Torreon idziemy trąbą: sola z frytkami, sałatka mix, parillada, panzanella, frytki, mastro negro i rubio - U1900 z napiwkiem. Wow! Nie dało się tego wszystkiego zjeść. Aż żal zostawiać.
Idę spać, jest burza. Wieczorem zakupy w markecie, kolacja i spać. Jestem sam z Żoną i sześć obcych lasek w pokoju. Trochę się boję...;)