Od Laury wychodzimy koło 11-ej, żegnając się z Luisem.
Laura nas łapie na mieście i serdecznie się z nami żegna. Jesteśmy mocno spoceni, daje z nieba 29C i jest parno. Dobrze, że momentami wieje.
Autobusy do Paragwaju odjeżdżają tak samo jak do wodospadów z TTU (Terminal Transporte Urbano).
Przez granicę, mostem Puenta del Amistad. Potem taxi za R10 na dworzec, gość ma wypasiony zestaw głośników w bagażniku - vide foto. Drzwi trzeba otwierać przez okno, ale muza musi być :-)
Wymiana na dworcu $1 = 4500 guarani, bilet za osobę do Encarnacion 45000 guarani lub $10. Autobus teoretycznie ma jechać 5h przez 250km. Zobaczymy. Na razie Biśka kupuje fantę i colę przez okno z autobusu, a ja czipę (spokojnie można się mylić przy wymawianiu, niczym to nie grozi...:) od pani w autobusie za R1. Czipa to taki lokalny bajgiel, czy też obwarzanek z dziurką w środku i przyprawiony na ostro. Bardzo pożywny.
Wygląda na to, że każda waluta funkcjonuje, jak to przy granicy. Po drodze konduktor, który wiedział, że chce nam się palić, wskazał nam przystanek na którym puściliśmy dymka - autobus stał dłużej:-)