Wstajemy w południe. Sprawdzam maile. Idziemy na dworzec. Obok dworca jest cały plac pod dachem, pełen barów. Gabi je nóżkę z kurczaka, ja kiełbasę, do tego cola i woda - G33k.
Na dworcu Gabi obczaja autobus linii 1Y2, bilet do miejscowości Capitan Miranda, za dwie osoby, G4700. Fajnie się tu posługują banknotami, bo Gabi daje 5000 guarani i dostaje 500 reszty. Tu chyba nie funkcjonuje mniejszy nominał niż 500 guarani.
Na jednym ze śpiących policjantów za miastem kierowca nie hamował w ogóle. My siedzieliśmy w środku autobusu, podskoczyliśmy na 20 centymetrów z siedzeń :-) Z tyłu rozległy się krzyki, oglądnąłem się, na podłodze leżała masa płyt CD i innych gratów, wszystko powypadało ludziom z toreb - tak oto poszedł kierowca po bandzie...
Wysiadamy na pętli i idziemy do hotelu Tirol na basen. Wejściówki 2xG20k. Spoko miejsce, pokój dwuosobowy G230k, caipirinha G9k, zostawiamy końcówki jako napiwki, piwo litrowe G23k. Lepiej caipirinhę :-). Leżaki i baseny spoko, iguany łażą pod nogami jak zwykle, ale do wody nie wchodzą. Opalamy się i pluskamy.
W autobusie powrotnym oddaję bilety kierowcy zaraz po zakupie, dorabiają sobie w ten sposób. Po prysznicu idziemy na miasto. Zwabia nas budynek, gdzie bardzo głośno gra muzyka, już drugi dzień. Okazuje się, że jest tam trening przed karnawałem. Z przodu machos i siuśki kręcidupki na 12-centymetrowych szpilkach, a na samych końcu sali gimnastycznej maluchy...
Na rynku jest oświetlona szopka, plac zabaw i boisko do siatkówki - cool. Fajnie wygląda, bo nastrój bożonarodzeniowy, a wszyscy chodzą w szortach i podkoszulkach.
Kawiarnia, którą polecał LP, czyli Bonbon jest w remoncie. Wracamy do marketu Super Seis, Gabi marudzi, bo boli ją głowa. Jemy na kilo i do spania.