Geoblog.pl    tommer    Podróże    Czarny Staw pod Rysami...    Czarny Staw pod Rysami
Zwiń mapę
2010
28
lut

Czarny Staw pod Rysami

 
Polska
Polska, Czarny Staw pod Rysami
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 0 km
 
Wyjeżdżam z Krakowa o 0436. Za równe dwie godziny wychodzę z Palenicy Białczańskiej, ale już na nogach, a nie autkiem. Z jednej strony to fajnie, że nie wolno wjeżdżać w Tatry, z drugiej - tak przemożnie mi się nie chce iść, wiedząc że mam tyle kilometrów po asfalcie do Morskiego Oka. Ale droga wbrew pozorom nie jest nudna: wodogrzmoty Mickiewicza zniknęły (nie ma wody, nie ma lodu), pojawiły się nowe tabliczki i tablice (bardzo podoba mi się tekst "Najbliższe 2km drogi są szczególnie zagrożone lawinami - nie zatrzymuj się na tym odcinku!"), no a na koniec skróty szlakiem przy serpentynach były tak oblodzone, że w górę była jazda z trzymanką barier, a w dół to w ogóle cud, że bez kontuzji).

Pół godziny przed czasem mapowym jestem pod schronem. Usiłuję zapalić sobie, ale wieje tak, że jestem w dużym szoku, a moja zapalniczka w jeszcze większym. Plecami do wiatru uzbrajam aparat i robię trochę fotek otoczenia.

Na śniadanie jajecznica i herbata z sokiem i cytryną. Pogawędki z towarzyszem śniadania. Potem jeszcze jedna jajecznica i herbatka. Ale w górach smakuje :)

A potem ożywiam zapalniczkę, palę i czas w drogę. No tak - zapomniałem. Wracam do schronu i zakładam stuptuty.

Towarzysz śniadania mówił mi, że ścieżka nad Czarny Staw pod Rysami jest założona. Ale nie wygląda mi na to wcale - miejscami wpadam do pół uda, dość często toruję po kolana. Może miał na myśli drugi (zachodni) brzeg jeziora? Potem doszedłem do wniosku, że i tak wszyscy chodzą środkiem przez staw, więc niepotrzebnie się natrudziłem idąc wzdłuż brzegu - po szlaku.

Jestem tu pierwszy raz w życiu. Gdyby nie GPS na pewno zgubiłbym szlak kilka razy, bo nikt przede mną nie szedł. A jeśli szedł to już dawno wiatr zasypał ślad. Góry są przepiękne. Monumentalnie wysokie, górujące nad całą doliną. Jednak im bliżej tym to wrażenie znika - pojawiają się szczegóły, człowiek od razu się zastanawia: o tu się nie da wyjść, a tu można, tu wyjazdowo, bo sporo śniegu i stromo, a tu wygląda, że bezpiecznie. Góry z bliższa są bardziej ludzkie :)

Kiedy byłem na wysokości Czarnostawiańskiej Siklawy zobaczyłem krzyż postawiony na morenie, u góry. Faktem jest, że się rozwiało. Bardzo rozwiało. No to idę. Potem dokładam kolana. Potem dokładam ręce. Idę na czworakach. Tzn. pełzam :) No i tak, symbolicznie, padałem przed tym krzyżem kilka razy. W końcu zauważam dużą wantę, jakieś 10 metrów od szczytu moreny. Jest ośnieżona od strony stawu, ale od podejścia, czyli od mojej strony - sprawia wrażenie cudownego zacisza. Momentami wieje tak, że nie widzę nic. To nieprawdopodobne, ale wrażenie jest takie, jakbym stracił wzrok na biało. Zamiast słynnego "ciemność! widzę ciemność!" mogę powiedzieć "białość! widzę białość!". Na dodatek moje okulary zostały zalodzone - po raz pierwszy mam szkła grubości pół centymetra :) - zupełnie jak te "denka od butelek".

Z góry widzę ludzi na środku Morskiego Oka. Idą w moją stronę.

No i takie rozważania podróżne doprowadzają mnie do tej mojej wymarzonej wanty. Wcale tu nie jest zacisznie, cholera. No, ale cóż. Plan był, że jak tu dojdę to odpocznę sobie troszkę w nagrodę. Nagrody nie ma - takie życie. Poleruję okulary, zakładam i znowu nic nie widzę. Ale teraz nie odpuszczę. Wyłażę nad Czarny Staw. Luuudzie, tu dopiero wieje! Uwalniam się od plecaka - wrzucam go w dziurę wywianą za głazem - chcę trochę odpocząć. Ale to jest trudne. Wyczytuję, że na Rysy jest jeszcze 3h20' i wiem, że ten pomysł mogę skreślić - głównie ze względu na warunki - pyłówki, wiatr i to, że jestem sam. Zresztą plan był tylko do Czarnego Stawu. Chciałem tu odpocząć, ale halny daje tak, że: stojąc w pełnym rozkroku (1,5 metra noga od nogi), stopy zakopane w śniegu ponad cholewki butów, bokiem do wiatru - wywraca mnie na ziemię dwa razy. Raz, już po założeniu plecaka, świadomie rzuciłem się na głaz i objąłem go rękami i kolanami, bo zwiałoby mnie stamtąd :). Czas wracać - zamiast odpoczywać ciągle z czymś walczę. Miałem sobie tu zjeść, ale przerzucę to na później. Znowu nie ma nagrody :(

Schodzę już. Pod moją odpoczynkową dużą wantą jest pole śnieżne, strome (tam lazłem na czworakach). Teraz trójka ludzi tu wyłazi. Poczekam na nich pod wantą, bo inaczej mógłbym ich zmieść z powrotem na dół.
- Cześć!
- Hej!
- Widziałeś tą, no tą, śniegową...
Zdyszany chłopak nie może znaleźć słowa, więc podpowiadam:
- Pyłówkę?
- Tak, tak, pyłówkę. Spod Kazalnicy zeszła!
- Nie widziałem. Prawdę mówiąc - w ogóle nic nie widziałem, bo miałem pół centymetra lodu na okularach!
Kolega się uśmiecha. Pozostali dwaj w tym samym czasie też doszli do wanty, a ja miałem okazję przekonać się, że czekan umożliwia wyjście w tym miejscu bez chodzenia na czworakach. Trzeba w końcu kupić :)
Pytam skąd są - z Torunia. "Ja z Krakowa. To do miłego!". Jeszcze chwilę potem krzyczą, czy chcę łyczka herbaty. Odkrzykuję, że dziękuję, mam. I już jestem pochłonięty nową zabawą :) Myślałem, że zejdę z tych stromizm, ale dupozjazdy są znacznie ciekawsze :)! Rozglądam się tylko czujnie, czy ilość śniegu zjeżdżającego razem ze mną nie rośnie w niepokojącym tempie, ale wszystko jest ok. Drogę na dół pokonałem tak z pięć razy szybciej i ze sporą frajdą.

A teraz ad meritum, czyli jak zostałem aktorem kabaretowym.
Wracam przez środek Morskiego Oka. Wiatr ciągle atakuje, ale w pewnym momencie ucichł, a ja doszedłem do wniosku, że jest tak pięknie, że muszę robić foty. No więc otwieram plecak, wyciągam torbę fotografa, wyciągam aparat i robię foty dookoła widnokręgu. A tu halny bzyk! No i proszę - mój okołopiętnastokilowy plecak frunie pierwszy raz w życiu jak ptak. Dla nie wiedzących - plecak 85 litrowy. Kamieni w nim nie miałem, ale pakuję go całego - dla treningu. Rzeczy z plecaka pięknym wachlarzem rozsypują się po Morskim Oku. A ja tak: schowałem aparat, wiatr wieje mi w plecy, wyglądam jak pomarańczowy (od koloru kurtki) ludzik Michelina i robię sobie hop, hop po Morskim Oku. Podnoszę: tabletki na zgagę (nigdy nie użyte, ale noszę), serek tylżycki (jeszcze nie użyty), szyneczkę babuni (jeszcze nie użyta), termosik (trochę opróżniony), ręcznik (zalodzony w parę sekund na kamień, ciekawa forma się zrobiła :), aspirynka (nigdy nie użyta), glukoza (na brak żarcia, nigdy nie użyta), i tak dalej, i tym podobne. W końcu plecak jak każdy podłużny przedmiot ustawia się pod wiatr, tyle, że nie dziobem, a rufą. Ale nieruchomieje. Ja obładowany pozbieranymi gratami dopadam plecaka i upycham. No a z tarasu przed schroniskiem moje wyczyny ogląda tak z dwadzieścia osób. Luuuksio :)

Dużo ludzisk wstało z łóżek i lezie do Moka. Ja już schodzę. Do zobaczenia góry!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (32)
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
  • zdjÄ™cie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
-zozi-
-zozi- - 2010-03-01 21:41
RESPECT - sam wiesz przecież!
 
 
tommer
Tomek Meroń
zwiedził 21.5% świata (43 państwa)
Zasoby: 312 wpisów312 77 komentarzy77 2335 zdjęć2335 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
02.10.2015 - 05.10.2015
 
 
28.11.2014 - 05.12.2015
 
 
04.06.2014 - 07.06.2014