Nie wiedzieć z jakich przyczyn budzę się dość wcześnie. Ponieważ reszta jeszcze słodko śpi, to muszę się zająć sam sobą :(
Idę na spacer do miasteczka. Mało małych domków. To co lubię, cisza i spokój. Na jedną z niewielu ulic przyjeżdża samochód. Gromadzą się ludzie. Podchodzę bliżej i widzę, że facet sprzedaje z bagażnika świeże ryby. Ponieważ się kompletnie nie znam na tych gatunkach proszę go o radę i sprzedaje mi trzy ryby w kolorze niebieskim :) Oczywiście cena jest symboliczna.
Wracam na jacht. Łosie dalej śpią. Biorę wiadro i scyzoryk i idę na główkę, która jest równocześnie końcem falochronu. Oprawiam ryby, resztę rzucam za falochron i podziwiam jak małe ryby wcinają kawałki dużych ryb. Woda jest przezroczysta aż do dna, jakieś 4 metry, więc widzę wszystko dokładnie. Na dnie jest trochę śmieci rybackich, ale bez dramatu - kawałek sieci, kawałek mooringa i tyle.
Odnoszę filety na jacht. Żeby się zbudzić i postawić na nogi skaczę kilka razy z główki do morza. Wow, ale frajda!
Budzi się reszta. Płyniemy na Korczulę.
W galerii macie zdjęcie radia z falą Dalmatia i moje Marlboro po impie.